Porzućcie wszelką nadzieję...

Przenośne platformy Nintendo nie mają w naszym kraju lekko. Chociaż traktowane są jako zabawka dla nieletnich, spora część tytułów na nich obecnych jest przeznaczona dla fanów starej, wymagającej
Przenośne platformy Nintendo nie mają w naszym kraju lekko. Chociaż traktowane są jako zabawka dla nieletnich, spora część tytułów na nich obecnych jest przeznaczona dla fanów starej, wymagającej szkoły. Długo można wymieniać tego typu gry, które pojawiły się na DS-ie, a dwuletni już następca wyraźnie zmierza w tym samym kierunku. Do całkiem pokaźnej biblioteki 3DS-a dołączył niedawno "Etrian Odyssey IV: Legends of the Titan" – nowa odsłona uznanej (choć młodej) serii dungeon crawlerów.



Dla niedoświadczonego gracza pierwszy kontakt z gatunkiem może być trudny. Od standardowego japońskiego RPG-a "EOIV" najbardziej odróżnia sposób poruszania się po planszach. Otóż przemieszczamy się tu podobnie jak w planszówkach, a upływ czasu jest uzależniony od zmiany pól przez naszą drużynę. Na słabszych wrogów natykamy się w trakcie zwiedzania lochów w standardowej procedurze losowego zdarzenia (dzięki specjalnemu wskaźnikowi możemy do pewnego stopnia przewidzieć moment ataku). Druga grupa, zwana FOE, wprowadza do zabawy znacznie więcej emocji. Są to przeciwnicy burzący równowagę rozgrywki, którzy poruszają się po określonym torze na mapce. Dopóki jednak nie będziemy się poruszać, oni także będą stać w miejscu, a do starcia dojdzie jedynie, gdy ścieżki gracza i bestii się skrzyżują. Zazwyczaj wejście z nimi w interakcję skutkuje bolesną koniecznością wczytania ostatniego stanu gry. A ten zapisać możemy jedynie w mieście oraz w specjalnych teleportach – utrata owoców godzinnej eksploracji to często kwestia jedynie nieuwagi czy jednej nieprzemyślanej decyzji.



Nowinką dla serii jest wprowadzenie szeregu opcjonalnych ułatwień pod postacią trybu Casual. Co chyba najbardziej wpływa na charakter zabawy, po śmierci nasza drużyna ze wszystkim, czego się dorobiła, i zdobytym doświadczeniem teleportowana jest do bazy wypadowej – miasta Tharsis. Oprócz tego przeciwnicy zadają wyraźnie mniejsze obrażenia i są mniej wytrzymali. Taki zabieg ze strony Atlusa jest godny pochwały – nie wszyscy mają czas i nerwy do tej serii. Osobiście odradzam jednak zabawę na tych ustawieniach – choć początkowo gra daje wycisk i w trybie Casual dość szybko poziom trudności zaczyna pikować w dół. FOE, których powinniśmy unikać jak ognia, stają się prości nawet przy pierwszym kontakcie, a to z kolei burzy cały level design i rujnuje magię odkrywania.

Starcia w grze przebiegają w klasycznym systemie turowym: o kolejności podejmowania akcji decydują wyłącznie cyfry w tabelkach. Najciekawszym patentem jest jednak upływ czasu w trakcie walki. Jeżeli podczas ucieczki przed morderczym FOE zostaniemy zaatakowani przez losowych przeciwników, ponury żniwiarz nie będzie grzecznie czekał na zakończenie potyczki. Każda tura w "EOIV" konsumuje dokładnie tyle czasu co krok drużyny w trakcie eksploracji. A niektórym maszkarom na jedną jednostkę czasu przypadają tutaj dwa pola ruchu.



Fani serii z pewnością ucieszą się, że mimo zmiany konsolki element kartografii pozostał. Dla reszty niemałym szokiem może okazać się fakt, że mapka w "EOIV"… nie uzupełnia się automatycznie. Na ekranie dotykowym pojawiają się jedynie pola, na których już się znaleźliśmy zaś cała reszta (ściany, skrzynie, sekretne przejścia, ważne miejsca, przeszkody) musi zostać naniesiona własnoręcznie przez gracza. Mapa nieustannie wyświetlana jest na ekranie dotykowym i tylko od własnego widzimisię zależy, kiedy zabierzemy się za uzupełnianie (możliwe jest to nawet podczas starcia).

Poza standardowym zwiedzaniem lochów do dyspozycji dostaniemy także statek powietrzny. Dzięki niemu będziemy się przemieszczać między poszczególnymi krainami, zbierać surowce naturalne i nawiązywać znajomości z innymi pilotami. Mimo że na początku jesteśmy ograniczeni do parteru, dość szybko otrzymujemy usprawnienie umożliwiające dostanie się na wyższy pułap. Warto dokładnie zwiedzić każdą krainę na każdej z trzech płaszczyzn – wszystkie one kryją sekretne lokacje.



W przypadku designu "Etrian Odyssey IV" dysonans to słowo-klucz. Radosne, pastelowe barwy oraz dziecinny wygląd bohaterów, którymi wita nas gra, to jedynie przykrywka dla morderczego systemu czającego się tuż za rogiem. Do tego dochodzi typowo japoński bestiariusz: wachlarz różnokolorowych niedźwiadków, jelonków, pasikoników i innych żywotnych, które z radością przerobią nas na pożywienie. Odniosłem jednak wrażenie, że projekty statycznych, dwuwymiarowych wizerunków przeciwników z poprzednich odsłon były znacznie mniej cukierkowe od trójwymiarowych modeli z "czwórki". To naturalnie kwestia gustu, ale niektórzy mogą skrzywić się na widok znanych niemilców w nowym, łagodniejszym wydaniu.



Chociaż pierwsze godziny na to nie wskazują, nowa gra Atlusa jest w rzeczywistości produkcją niezwykle zróżnicowaną. Każdy labirynt (tak gra tytułuje kluczowe dla fabuły lochy) jest wyzwaniem zupełnie nowym i unikalnym. Raz będziemy zabawiać się w torreadora, celowo prowokując FOE, by podczas pościgu za nami zdewastował obecną na mapie przeszkodę. Innym razem – odwrotnie, zostaniemy zmuszeni do przekradania się, a kluczem do przetrwania będzie nauka zachowań nieprzyjaciela. Co jednak ciekawe, gra rzadko kiedy zmusza do uporczywego grindu. Zazwyczaj największym wyzwaniem jest znalezienie sposobu na dany labirynt. Kiedy już uda się uzupełnić mapę w niezbędne skróty i wypracować taktykę jak najszybszego pokonania drogi do bossa, samo jego pokonanie jest już (są wyjątki) czystą formalność.



Jeżeli chodzi o oprawę graficzną, nie da się ukryć, że "Etrian Odyssey IV" nie zachwyca. Postęp, jaki dokonał się od części trzeciej, obejmuje głównie wprowadzenie do starć animowanych modeli 3D. Świat obserwujemy na przemian z perspektywy FPP (przy zwiedzaniu lochów) oraz TPP (podczas podróży statkiem). Otoczenie w trakcie eksploracji jest naturalnie znacznie ładniejsze niż w "trójce", jednak wciąż składają się na nie powtarzane w nieskończoność wzory (o zwiedzaniu na czuja trzeba zapomnieć). Ogromnie rozczarowuje też 3DS-owy trójwymiar: dostrzec go można jedynie w sposobie wyświetlania tabelek i menusów. Pozostałe obrazy znajdują się za "oknem" ekranu, jednak brak im jakiegokolwiek zróżnicowania planów. Jest to pierwszy tytuł na 3DS-ie, w który przez większość czasu grałem z wyłączonym 3D. A zaliczam się raczej do entuzjastów tego efektu.



W przeciwieństwie do kiepskiej grafiki muzyka błyszczy, co i rusz serwując nam kolejne perełki. Seria po raz pierwszy opuściła ograniczające rejony syntezatorów na rzecz prawdziwej orkiestry. Efekty są fenomenalne: utwory bitewne czynią liczne starcia przyjemnością, zaś przemierzanie labiryntów opatrzone jest równie dobrymi (choć momentami zbyt spokojnymi) kompozycjami. Wyjątkiem jest utwór z miasta Tharsis, który nieprzyjemnie kojarzył mi się ze stockowymi utworami, puszczanymi w centrach handlowych. Poza tym jednak jest na przemian nastrojowo i dynamicznie. "Etrian Odyssey IV" ma masę chwytliwych kawałków. Szkoda tylko że odgłosy na tle muzyki wypadają bladziutko.

Nie bez powodu sprawę fabuły pozostawiłem na sam koniec. Twórcy wyszli z założenia, że ta ma zwyczajnie nie przeszkadzać i... cóż, nie przeszkadza. Tajemniczy głos wzywa naszą drużynę do odwiedzenia kolebki cywilizacji, olbrzymiego drzewa Yggdrasil. Cała intryga zawiązuje się już w trakcie podróży. Dialogi są w miarę krótkie i nie wybijają nas z rytmu, a drużyna jest całkowicie niema i pozbawiona osobowości. Fani tradycyjnych RPG-ów pewnikiem będą mieli to Etrianowi za złe, jednak bardzo szybko odkryją, że nijak nie przeszkadza to cieszyć się rozgrywką.



Komu "Etrian Odyssey IV" się nie spodoba? Grę na pewno powinni sobie odpuścić maniacy graficznych fajerwerków (ale ich na 3DS-ie chyba nie ma zbyt wielu) oraz prostej, dynamicznej rozgrywki. Ta gra to prawdziwy gigant – sam wątek główny zabiera za pierwszym podejściem grubo ponad 50 godzin, w które wliczamy masę niepowodzeń. Warto jednak zdusić w sobie ból porażek i upokorzeń (śmierć poniesiona z łapy kangura może złamać najtwardszego), ponieważ grywalność tego dość hermetycznego tytułu jest olbrzymia. Odkrywanie kolejnych pięter labiryntu, który mimo swej wizualnej przeciętności hipnotyzuje czyhającym na lekkomyślnych niebezpieczeństwem, daje frajdę rzadko spotykaną na obecnej generacji. To fantastyczna wycieczka w czasy, kiedy quicksave'y należały do rzadkości, a producenci nie prowadzili gracza za rączkę. Polecam zarówno starym wyjadaczom, jak i ambitniejszym początkującym.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones